27 maja 1945 r. ówczesny wiceprezydent Gorzowa Leon Kruszona wydał polecenie „zorganizowania personelu i przystąpienia do natychmiastowego objęcia terenu rzeźni”, która zaraz po wojnie była zajęta przez władze sowieckie.
Długa lista braków
Powołany wówczas na dyrektora rzeźni Wacław Boboli wspominał to tak:
„Udając się z pismem do Sowieckiej Komendantury Wojennej, celem otrzymania zezwolenia na zajęcie jednej hali ubojowej, po otrzymaniu zezwolenia ze strony władz sowieckich, przystąpiłem do remontu pierwszej hali dla uboju rogacizny, która była kompletnie bez urządzenia i drobnych przyrządów. Urządzenia te zapakowane były w skrzynie, celem wywiezienia do Kurska i Tuły, oznaczone napisami kierunku wysyłki. Po rozejrzeniu się w tak ciężkim położeniu, chcąc choćby prymitywnie zorganizować halę uboju, starałem się wejść w porozumienie z miejscowym starszyzną wojsk sowieckich, od którego stopniowo otrzymywałem części najpotrzebniejsze do uruchomienia”.A brakowało wszystkiego. Z rzeźni zniknęły bowiem - jak wynika z listy braków - bębny, windy, bloki, belki, kotwy, łańcuchy, haki, wózki, rzeźnicze nary, beczki, wiadra, konwy, noże, topory, waga przeznianowa, węże gumowe, rury wodociągowe, krany oraz instalacje elektryczne. Jednak niedługo potem, 2 czerwca, sporą część brakującego sprzętu udało się odzyskać.
Za pożar do NKWD
W Boboli wspomina, że miał do dyspozycji dwóch pomocników: obywateli Mariana Gierkowskiego i Mieczysława Filiusza, oraz m.in. pięciu monterów i sześć Niemek. Dzięki ich wspólnej pracy już 10 czerwca trzy hale były gotowe do wykonywania uboju. „Dojazd do hali uboju wyznaczony był wąską ścieżką, gdyż cały teren był zajęty przez skrzynie i urządzenia rzeźni, które zostały (później - dop. red.) wywiezione” - czytamy w raporcie W. Boboli.
Całkiem sprawny rozruch zakładu przerwało tragiczne zdarzenie: pożar który wybuchł w budynku stajennym 13 czerwca 1945 r. o 7.15. Straż nie miała jak go gasić, bo nie było dostępu do wody. Spłonął cały dach. Sowieci orzekli, że pożar to wynik zaniedbań W. Boboli i M. Gierkowskiego. Obaj panowie zostali odstawieni do NKWD. Siedzieli tam trzy godziny, po czym przetransportowano ich do komendy UB. Tam byli kolejne sześć godzin. Jednak po kilku dniach sprawę ich rzekomej odpowiedzialności za pożar umorzono. A oni mogli wrócić do pracy w rzeźni.
Bardzo pomógł pan Rottke
W raporcie W. Boboli można przeczytać, że praca, choć ciężka, była znośna dzięki pomocy Niemca Ernsta Rottke, byłego inspektor w tejże rzeźni, który miał wielka wiedzę o zakładzie i włączał się we wszystkie prace.
W grudniu 1945 r. dyrektor rzeźni napisał: „Funkcja moja jako dyrektora była bardzo opłakana z powodu braku wszystkich potrzebnych materiałów dla rzeźni, tym bardziej, że otrzymałem cały teren ogołocony. Do dni dzisiejszego pracujemy prawie bez zmian, za wyjątkiem poczynionych obecnie ulepszeń i przy większym personelu. Tak polecenie wiceprezydenta z powierzonej mi funkcji zostało całkowicie wypełnione”.
Materiał opracowany na podstawie książki „Trudne gorzowskie początki. Z dziejów gorzowskich instytucji” autorstwa Dariusza Aleksandra Rymara. Wyd. Towarzystwo Przyjaciół Archiwum i Pamiątek Przeszłości w Gorzowie.
Książka to zbiór materiałów źródłowych: raportów poszczególnych służb i urzędów, które na zlecenie Zarządu Miasta opisały w latach 40. początki swojego istnienia, problemy, wyzwania i wyposażenie, jakim dysponowały.
Nowi ministrowie w rządzie Donalda Tuska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?