Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Totolotek Puchar Polski. Marcin Morawski. Życie na boisku, służba na lotnisku [ZDJĘCIA]

Tomasz Bochenek
Tomasz Bochenek
Totolotek Puchar Polski. W czerwcu 2014 roku w Krakowie odbyły się piłkarskie mistrzostwa Europy drużyn portów lotniczych. Na stadionie Wisły po złoto sięgnęli gospodarze - ekipa Kraków Airport. Powstała parę lat wcześniej, gdy pracę na lotnisku w Balicach podjęło kilku naprawdę niezłych grajków. Wśród nich – Marcin Morawski.

- To już 11 lat, odkąd jestem w lotniskowej służbie ratowniczo-gaśniczej – opowiada. - W tamtym czasie zatrudniono paru piłkarzy, stworzyła się fajna drużynka, ale wiadomo, że ważne było przede wszystkim to, że jako sportowcy, sprawni fizycznie, mieliśmy predyspozycje do tej pracy. Strażaka? Można to tak nazwać, ale w papierach wpisane mam ratownik - wyjaśnia Morawski.

Lotniskowy zespół sięgał po tytuły mistrza Polski, w tym roku podczas mistrzostw we Wrocławiu zajął trzecie miejsce. - Grając w hali byliśmy za mocni, dlatego zaczęto rozgrywać te turnieje na boiskach typu orlikowego. No i widać też, że inne zespoły się wzmacniają – mówi 37-latek.

***

W lotniskowej drużynie gra m.in. z kolegą ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego, Jakubem Podgórskim (byłym reprezentantem kraju w futsalu, a dziś trenerem przygotowania motorycznego futsalowej kadry). Wychowawcą ich klasy był Andrzej Bahr, trener, który w tamtym czasie związany był także z Cracovią.

- Wtedy, na początku istnienia SMS-u, chodzić do tej szkoły to naprawdę było coś. W naszym roczniku byli Zawadzki, Kołodziej, później Janicki – reprezentanci Polski. Ale mogę powiedzieć, że spotkał mnie zaszczyt, bo mając wokół siebie chłopaków będących krok przede mną, dostałem dyplom za największy postęp.

Jeszcze ucząc się w SMS-ie Morawski, wychowanek krakowskiego Kabla, trafił do Cracovii. Za transferem stał oczywiście Andrzej Bahr, który jesienią 2000 roku zaczął regularnie wystawiać 18-latka z Nowego Bieżanowa do gry w III lidze. Inna to była liga niż teraz, bo rzeczywiście trzecia, a przede wszystkim inna Cracovia niż obecnie. Comarch zainwestował w nią dopiero dwa lata później. Morawski poznał takie „Pasy”, w których bieda aż piszczała.

- No tak, zburzono wtedy klubowy budynek, który był ruiną, postawiono baraki, w których mieliśmy szatnie. Czasy faktycznie były ciężkie. Pamiętam, że Tomek Wacek – który był chłopakiem zamiejscowym – mieszkał po drugiej stroni Błoń przy dawnym basenie Cracovii w budynku bez prądu, bez ogrzewania – wspomina Morawski. - Ale atmosfera, kibice to jest coś, co się pamięta… Powiem tak: ktoś, kto ubierze pasiastą koszulkę, to wie, o co chodzi, pasiasta koszulka robi robotę… Nawet do dzisiaj sentyment pozostał, mimo że z Cracovią mam też późniejsze niemiłe wspomnienia. Bo kiedy doznałem kontuzji, to mi nie pomogła.

***

We wrześniu 2001 roku Marcin zagrał w dogrywce w meczu z Lechem Poznań. Jak się okazało – to był jedyny raz, kiedy wystąpił w centralnej fazie Pucharu Polski. W kolejnym roku dopadł go pech: najpierw solidnie naderwał więzadła krzyżowe, a następnie podczas wypożyczenia do Proszowianki doszło do ich zerwania. I w leczeniu tego urazu szczęścia nie miał, oj, nie miał…

- Cracovia wysłała mnie do pewnego krakowskiego lekarza, który zrobił mi zabieg, ale niestety zrobił go źle. I trzeba sobie było samemu radzić, bo Cracovia się odsunęła. Żeby zarobić na zabieg, wyjechałem do pracy za granicę, takie to były czasy… W Londynie spędziłem siedem miesięcy, różne rzeczy się robiło. Jakieś prasowanki na koszulki, chwilę nawet na budowie. Zabieg kosztował na tamte czasy ogromne pieniądze, 20 tysięcy złotych.

Dlaczego tak dużo? Bo Morawski swoje kolano powierzył niemieckiemu ortopedzie, cieszącemu się wówczas renomą – dr Volkerowi Fassowi. - Udało się tak, że zabieg zrobił mi w Krakowie, bo akurat przyjechał tutaj, żeby zrobić operację Franciszkowi Smudzie – opowiada krakowianin. - Ja z zabiegu jestem zadowolony, kolano cały czas się trzyma. Dużo pomógł mi też Janusz Trytek, wówczas fizjoterapeuta Wisły Kraków, który prowadził moją rehabilitację. Szkoda człowieka… - mówi Marcin o Trytku, który w 2019 roku zginął w Alpach Julijskich.

We wrześniu 2018 roku Morawski niósł trumnę Marcina Wąsa. Kumpla z SMS-u, też piłkarza, który zginął w Nowej Hucie, w wypadku na motocyklu.

- Razem z kolegami ze szkoły, z którymi trzymaliśmy się blisko, nieśliśmy trumnę… Marcin rok wcześniej był świadkiem na moim ślubie, przyjaźniliśmy się. Do dziś wspominam, jak dwa razy do roku jeździliśmy do Włoch, do rodziny, którą znał Marcin, jabłka zbierać. We wrześniu na obrywkę zepsutych, a we wrześniu na zbiór jabłek. Człowiek coś tam grał w piłkę, pracował, ale też udawało się jeszcze coś dorobić.

***

Kontuzja wyrwała z piłkarskiej przygody Morawskiego ponad trzy lata. Do gry wrócił w 2006 roku w Gościbi Sułkowice. Potem była Puszcza Niepołomice. Dwa lata w trzeciej lidze, awans, rok w drugiej. - Fajna drużyna i przede wszystkim klub stabilny, tak samo zresztą jest w Wiślanach: jak działacze coś powiedzą, to tak jest – dodaje Marcin.

Po Puszczy był jeszcze Przebój Wolbrom i Kalwarianka. Do Wiślan trafił w 2015 roku. - Janusz do mnie zadzwonił, oni mnie znali jeszcze z Puszczy, ja też wiedziałem, co to za ludzie. Nawet pięć minut się nie zastanawiałem.

I tak Morawski wylądował w zespole… Morawskich. Nie jest jednak rodzinnie związany z Januszem Morawskim, dyrektorem sportowym Wiślan, ani z jego bratankami - Piotrem i Michałem, z którymi grał wspólnie jeszcze w Puszczy. Teraz też z nimi gra. Z roczną przerwą na występy w Jutrzence Giebułtów w ubiegłym sezonie. Z tym klubem wywalczył awans do III ligi, podobnie jak dwa lata wcześniej z Wiślanami.

Obecnie Wiślanie są w lidze czwartej. Na tym poziomie Marcin jest w stanie pogodzić treningi piłkarskie z obowiązkami na lotnisku.

- System pracy mamy 12-godzinny: pracuję od 7 do 19, na drugi dzień od 19 do 7, a po tej „nocce” są dwa dni wolnego – opowiada. - Taki rytm pracy jest dla mnie sprzyjający, z reguły w tygodniu jestem dwa razy na treningu. Kiedy mnie nie ma, wykonuję trening indywidualny. Zresztą nawet w pracy mamy zajęcia sportowe, do dyspozycji porządną siłownię.

***

Końcówka rundy jesiennej dla Wiślan była bardzo udana. Wspięli się na 1. miejsce w grupie zachodniej małopolskiej IV ligi, a w regionalnym Totolotek Pucharze Polski awansowali do finału na szczeblu Rejonu Kraków. W półfinale wyeliminowali wprawdzie drużynę zaledwie z „okręgówki”, ale taką z olbrzymimi aspiracjami i kilkoma znanymi graczami w składzie – Wieczystą Kraków.

- Tak, ten mecz miał smaczek – przyznaje Marcin Morawski. - Także dlatego, że nasz klub zwrócił się do związku i Wieczystej z prośbą, żeby mecz przełożyć na jakiś termin przed startem rundy rewanżowej, rozegrać go wtedy na sztucznej murawie. Bo teraz zmuszeni byliśmy grać 48 godzin po spotkaniu ligowym, podczas gdy Wieczysta tydzień wcześniej zakończyła rozgrywki. Na przełożenie meczu się nie zgodziła, i można powiedzieć, że trochę zezłościła nas tym faktem… Stało się, jak się stało, no, ale wygraliśmy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Totolotek Puchar Polski. Marcin Morawski. Życie na boisku, służba na lotnisku [ZDJĘCIA] - Gazeta Krakowska

Wróć na krakow.naszemiasto.pl Nasze Miasto